W czerwcu 1916 głosiłem słowo w kościele San Gennariello, a jako temat miesiąca wybrałem życie Jezusa Chrystusa. To głoszenie bardzo się spodobało i wydało obfity owoc. […]. Kiedy się skończyło, kilka dusz poprosiło mnie o wydanie tych kazań, lecz ja – który również tego pragnąłem – nie miałem odwagi, by się do tego zabrać, ponieważ z powodu wojny cena druku ogromnie wzrosła. Zdecydowałem się dopiero 8 maja 1917 – dzięki znakowi od Pana. A oto jak do tego doszło.
Jak wiadomo w pierwszą sobotę maja św. January sprawia cud upłynnienia swojej krwi, przechowywanej w dwóch ampułkach w katedralnej Kaplicy Skarbca. Cud ten powtarza się każdego ranka przez osiem dni. Tamtego roku pierwsza sobota maja wypadała piątego. We wtorek ósmego, przez zbieg okoliczności, który wydaje się przypadkowy, odprawiłem wcześniej Mszę Świętą, a później poczułem się jakby przyciągany przez Katedrę. Poszedłem tam i przystanąłem na chwilę z ludem. Następnie miałem zamiar odejść, ale poczułem silną potrzebę wejścia do Kaplicy Skarbca przez zewnętrzne drzwi. Poddałem się temu wewnętrznemu impulsowi i wszedłszy, zająłem miejsce blisko balustrady Ołtarza.
Stałem tam i z bólem rozmyślałem o prawie zupełnej obojętności, z jaką zgromadzeni wypatrywali cudu. Minęła już prawie godzina, a cud nie następował; nagle poczułem się wewnętrznie wezwany, aby przemówić do ludu, i wypowiedziałem te słowa: „Dlaczego spodziewacie się cudu, skoro jesteście tacy obojętni? Dosięga nas gniew Boży, a my nadal się nie poprawiamy. Wojna nie jest czymś wzniosłym, to kara spowodowana naszym odejściem od Boga – dlatego módlmy się, aby przeminęła”. Uciszyłem grupę kobiet, które modliły się w dialekcie – należały do tradycyjnej grupy nazywanej krewnymi św. Januarego; z pokolenia na pokolenie, od najdawniejszych czasów, przypisują sobie przywilej zanoszenia modlitw w tej sytuacji. Gdy te kobiety zamilkły, zacząłem się modlić na głos, zachęcając do aktów zadośćuczynienia za brak wiary w świecie, aktów ofiarowania Bogu itd. Modląc się powiedziałem w duszy do św. Januarego: „Daj mi proszę znak, że napisanie i wydrukowanie Życia Jezusa Chrystusa jest Wolą Bożą”. Z tą myślą zwróciłem się do ludu: „Módlmy się uwielbiając Jezusa Chrystusa: Odwieczny Ojcze, za przyczyną Przenajświętszej Krwi Jezusa Chrystusa, otocz chwałą swe przenajświętsze Imię, wedle Twych intencji i pragnień Twego Serca”. Krew natychmiast zaczęła przyjmować płynną postać. Ja nadal mówiłem z tą samą intencją: „Niech będzie nieskończenie błogosławione przenajświętsze Imię Jezusa”, a natychmiast krew zawrzała w ampułce. Zaintonowano Te Deum; poczułem wzruszenie i pewność Woli Bożej; natychmiast poszedłem do Wikariusza i Korektora, aby zacząć publikowanie Życia Jezusa Chrystusa, tak samo jak została opublikowana Doktryna katolicka.
Linda jak zwykle hojnie mnie wspomogła, uczestnicząc w kosztach. Wsparli mnie także: ojciec Volpe – tysiącem lirów, panna Clotilde Romano – kwotą dwustu lirów, oraz inne osoby.
Podczas pisania Życia Jezusa, aby nie kusić Boga, posługiwałem się Życiem napisanym przez ks. Le Camusa oraz tekstem kardynała Capecelatro. To, co później zostało skrytykowane w moim dziele, zostało zaczerpnięte z tamtych pozycji. Liczenie jedynie na światło Pana wydało mi się zarozumialstwem i zabrakło mi ufności. Jezus nazwał tę pracę pierwszym przebłyskiem swojego światła. Te słowa, wypowiedziane do mnie tajemniczo w duszy, wydały mi się dziwne, ponieważ ta książka była piękna, lecz gdy w kolejnych latach Jezus tak intensywnie przemawiał, zrozumiałem, że były prawdziwe.
Drukowanie rozpoczęte 8 maja zakończono 28 września 1917. Za sześćset egzemplarzy zapłaciłem 4228 lirów. To dzieło było naprawdę świetlistym promieniem; mam nadzieję, że uda mi się je dopracować w nowym wydaniu i usunąć to, co zaczerpnąłem z innych książek.
Fragment z książki:
Dodaj komentarz