Po drugiej stronie

Magnificat duszy czyśćcowej

Dusza czyśćcowa w cierpieniach uniża się, wśród kar dąży do Boga, ponagleniami miłości dostraja się – że tak powiem– i śpiewa, roniąc łzy z Maryją: „Wielbi dusza moja Pana w Jego miłosnej sprawiedliwości i Jego świętości”. Dusza śpiewa, gdyż widzi swą
nędzę i braki już nie miarą pobłażliwego sumienia, jakiej używała za życia, ale w perspektywie świętości Boga.

Można to zrozumieć na przykładzie współczesnego naukowego porównania: naukowcy badający atom postanowili odwzorować jądro oraz elektrony atomu w skali. Wykonanie w skali projektu architektonicznego, na przykład projektu mającej powstać kamienicy, oznacza określenie stosunku proporcji między projektem a budynkiem. W projekcie jeden milimetr oznacza na przykład dziesięć metrów rzeczywistego budynku. W ten sposób inżynier wie, na ile metrów musi wznieść mur, filar, itd. Czyli jeśli przyjmiemy milimetr za wielkość jądra atomu, które zresztą samo w sobie jest niewidzialne gołym okiem i można je obliczyć jedynie matematycznie, to elektrony krążące wokół niego będą miały dziesięć metrów, a milimetr jest przeliczany na sto tysięcy kilometrów, czyli podwójne okrążenie Ziemi. Czym zatem będzie grzech, niedoskonałość, w porównaniu – powiedziałbym w skali – ze świętością Boga, do którego ma dotrzeć dusza?

Posiada on przerażające proporcje, noszące znamiona nieskończoności. Dusza widzi, czuje, przeżywa te proporcje i dlatego nie narzeka na swoje kary, ale uważa je za jak najbardziej słuszne, a ponieważ jest pełna miłości, nawet we łzach wznosi pieśń do
Boga, pragnąc oczyszczenia i dotarcia do Niego.

Jak możemy uważać grzech powszedni za błahostkę? I jak możemy uznawać Boską sprawiedliwość wyrażającą się w karach czyśćcowych za zbyt surową? To nie surowość, lecz konieczność oczyszczenia. To pragnienie duszy, która poznając w Bożym
świetle proporcje własnej nędzy, pragnie oczyścić
się choćby za cenę ogromnych cierpień. Zdaje sobie sprawę, że stawką jest oglądanie Boga i rozkoszowanie się Nim. Stałoby się ono udręką, gdyby na duszy pozostała choć najmniejsza plamka. Czy
w tym kontekście intensywność i długość oczyszczenia splamionej duszy mogłyby wydawać się przesadą? Nie, gdyż powinna ona oglądać Boga i doznawać w Nim niewypowiedzianej radości, a każda najmniejsza plamka przeszkadzałaby jej w tej miłosnej wizji,
która ma ją upodobnić do Boga, przemienić w przejrzysty kryształ, skąpany w promieniach słońca i promieniujący niczym słońce.

Dodaj komentarz

Zostaw komentarz