Tymczasem wcześnie zaczęły się moje pierwsze ciężkie doświadczenia i cierpienia. Miałem jedenaście miesięcy – jak opowiadała mi mama – gdy na dłoniach pokazały mi się dwie czerwone plamy, w środku na wierzchu dłoni. Z początku wydawało się, że to nic poważnego; potem wezwano chirurga, doktora Fabianiego, który musiał poddać mnie bolesnej operacji – przebił na wylot prawą dłoń i wydobył spróchniałą kość, a lewą dłoń naciął w trzech miejscach. Miałem jedenaście miesięcy i pamiętam tę operację jak przez mgłę. Przypominam sobie, że ktoś mnie trzymał na rękach, blisko balkonu; tą osobą była babcia ze strony mamy, która zmarła na cholerę w 1884 roku. Pamiętam, że płakałem, a mój brat Elio podglądał tę scenę z pokoju obok, zmartwiony czy raczej wściekły na lekarza, który zadawał mi tak wielki ból.
Po tym zabiegu przeszedłem kolejny, na prawym policzku. Pod policzkiem pojawił się nowotwór, a ponieważ zajął również węzły chłonne, musiałem poddać się jeszcze bardziej bolesnej operacji. Zupełnie mnie to wycieńczyło; byłem spokojny, nie płakałem, ale od rana do wieczora przesiadywałem w fotelu, z głową wspartą na lewym ramieniu, bo nie miałem siły utrzymać jej w górze. O tym szczególe opowiedziała mi kuzynka, Clorinda Ruotolo, po mężu Orgera, która często przychodziła do domu i bardzo mi współczuła widząc, jak w spokoju znosiłem to cierpienie i nikomu nie przeszkadzałem.
Zawsze dziękowałem Panu, że już w pierwszych miesiącach życia właściwie przypadkowo otrzymałem znaki Jego Męki na dłoniach oraz znak krwawiącego policzka, który On otrzymał od sługi Najwyższego Kapłana. Choć te blizny były wynikiem choroby, na zawsze pozostały mi drogie, noszę je do tej pory i zachowam aż do śmierci.
I tak rozpoczęło się moje życie cierpienia, które z czasem miało wzrastać, włączając mnie w umiłowane cierpienie Jezusa Chrystusa.
Fragment pochodzi z Autobiografii o. Dolindo
Dodaj komentarz