Wąskie uliczki Neapolu tętniły codziennym gwarem. Sprzedawcy ryb nawoływali przechodniów, dzieci biegały po bruku, a słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając złote refleksy na ściany starych kamienic. Do skromnego mieszkania przy Via Salvator Rosa zapukała młoda kobieta. Jej twarz była zmęczona, a oczy czerwone od płaczu.
– Wejdź, córko – powiedział spokojnie ks. Dolindo, otwierając drzwi. Jego sutanna była wytarta, a w małym pokoiku unosił się zapach świeżego chleba.
Kobieta usiadła ciężko na krześle i niemal natychmiast zaczęła mówić, jakby pękła tama:
– Ojcze, ja już nie mogę. Lekarze rozkładają ręce, mąż traci cierpliwość, a ja… ja mam wrażenie, że nawet Pan Bóg mnie zostawił. Modlę się, krzyczę do Niego, a On milczy.
Ks. Dolindo patrzył na nią uważnie. Nie przerywał. Jego dłonie, naznaczone chorobą i cierpieniem, spoczywały spokojnie na stole. Gdy kobieta zamilkła, wyczerpana własnym żalem, on sięgnął po bochenek chleba, który leżał na półmisku.
– Widzisz ten chleb? – zapytał. – Pachnie, karmi, daje siłę. Ale pomyśl, jaką drogę musiał przejść. Najpierw był ziarnem, które obumarło w ziemi. Potem zostało zmielone, zmieszane z wodą, zgniecione. I wreszcie – trafiło do ognia. Dopiero ten ogień uczynił je pokarmem.
Kobieta wpatrywała się w niego, a jej oddech zwolnił. Ks. Dolindo podniósł wzrok, jakby mówił coś więcej niż tylko o chlebie:
– Twoje życie też jest teraz w ogniu. Ale to nie ogień, który niszczy. To ogień, który przemienia. Jezus nie milczy – On wypieka w tobie nowy chleb, którym nakarmi i ciebie, i innych.
Po chwili ciszy dodał jeszcze ciszej, niemal szeptem:
– Powiedz Mu: „Jezu, Ty się tym zajmij”. I nie martw się, jak to zrobi. Wystarczy, że oddasz Mu swoją bezsilność.
W pokoju zrobiło się jakby jaśniej, choć słońce już zaszło. Kobieta wyszła od niego nie całkiem zdrowa, ale z sercem lżejszym, jakby niosła ze sobą coś więcej niż tylko słowa – iskierkę nadziei, która nie gasła nawet wśród cierpienia.





 
							 
							
Dodaj komentarz